Londyn, miasto które jako laureaci konkursu „Oczy Otwarte” razem z Dorotą Starzyńską ze Stowarzyszenia Przyjaciół Integracji i Hubertem Zawadzkim z Philipa Morrisa, odwiedziliśmy jest magicznie tętniącym życiem miejscem. Dla mnie to już w druga wizyta w angielskiej stolicy, która ciągle pozostawia przede mną wiele nieodgadnionych uliczek, galerii i nowych znajomości. Spotkania z brytyjskimi organizacjami zajmującymi się osobami z niepełnosprawnościami pozwoliły z kolei na cenną wymianę doświadczeń. Przy tym luty, okazał się bardziej przyjazny pogodowo w Wielkiej Brytanii niż w Polsce
Wiele rozmów przeprowadzonych we wspólnym dziennikarskim towarzystwie, pozwoliło na jednoznaczną konkluzje pięciodniowego pobytu w Zjednoczonym Królestwie. Taki wyjazd jest zdecydowanie lepszy od nagrody pieniężnej, a od jego uczestników wymaga interakcji. Pewnie, jak w każdym wypadku, można coś poprawić, ulepszyć, ale studyjny wyjazd prasowy dał więcej niż finansowy czek.
Mentalne stereotypy
Wtrakcie pobytu mieliśmy okazję spotykać się z różnymi brytyjskimi organizacjami pomagającymi i zajmującymi się osobami z niepełnosprawnościami. Shaw Trust, Scope, czy RADAR, w różny bądź podobny sposób, pracują nad możliwie najlepszym ułatwieniem życia osobom z niepełnosprawnością. Odnosiłem często wrażenie, że organizacje ze Zjednoczonego Królestwa mają prawne i rządowe wsparcie, ale ich działania nie mają tak szerokiego wydźwięku medialnego, jak choćby kampanie realizowane przez Stowarzyszenia Przyjaciół Integracji. Mogliśmy więc w Shaw Truście, na co dzień organizacji partnerskiej Integracji, podzielić się doświadczeniami o upowszechnianiu działań na rzecz aktywności osób z niepełnosprawnością. Często bowiem okazywało się, że zdarzają się grupy ludzi, które o działaniach brytyjskich organizacji, wspierających osoby z niepełnosprawnością nie wiedzą. Być może to moje subiektywne wrażenie, ale np.: o akcji parkingowej zainicjowanej przez Stowarzyszenie Przyjaciół Integracji wie gro osób w Polsce.
Wiele z rozmów przeprowadzonych podczas pobytu w Wielkiej Brytanii potwierdziło też, że często podstawowym problemem jest zmiana negatywnego sposobu myślenia i postrzegania osób z niepełnosprawnością. O doświadczeniach anglików jak temu zaradzić, a także możliwościach prawnych można byłoby jeszcze debatować przynajmniej przez 5 podobnych wizyt. Co ważne po krótkim przedstawieniu sposobu działania odwiedzanych organizacji i stowarzyszeń nawiązywała się rzeczywista rozmowa i dyskusja, w której zarówno polscy uczestnicy, jak i gospodarze spotkań wsłuchiwali się w swoje opinie.
Zagubiona siostra
Jak się okazało empirycznym doświadczeniem i informacją dla uczestników, jak wygląda londyńska architektura wobec w-skersów, było moje przemieszczanie się. To nie objaw megalomanii, ale istoty sprawy. Już kiedyś bowiem dzieliłem się z czytelnikami „Integracji”, po swoim pierwszym pobycie w Zjednoczonym Królestwie, że jego stolica nie zawsze jest przyjazna architektonicznie. Często jednak ważniejszym od wielu przeszkód, jest cel jaki się sobie stawia. To kierowało mną kiedy w 2003 roku wymyślałem nazwę i program „W-skersi” i mam niekłamane wrażenie, że to przesłanie towarzyszyło nam podczas londyńskiej wizyty. Wspólne rozmowy naszej ekipy sprawiły, że za środek lokomocji obraliśmy znane na całym świecie, czerwone autobusy. Niemal każdy z nich był przystosowany i prawie zawsze wystarczyło nacisnąć przycisk, żeby platforma ułatwiająca wjazd osobom poruszającym się na wózkach. Nie zawsze jednak było „różowo”. Zdarzało się bowiem, że platforma nie wyjeżdżała, ale wówczas mężni panowie z integracyjnego wyjazdu okazywali się fachową pomocą. Ta z kolei nie zawsze wystarczała, kiedy na takową nie zgadzał się, ze względów bezpieczeństwa kierowca autobusu. Organizując 5 minut później kolejny, już ze sprawną platformą, środek komunikacji. Zdarzało się więc, że z Gosią z zielonogórskiego Radia Zachód otwieraliśmy zakłady, czy platforma się wysunie, czy też nie. Na szczęście częściej spotykało nas to pierwsze.
Samo zwiedzanie, w towarzystwie dwóch przemiłych przewodniczek uświadomiło mi po raz kolejny, jaki jest Londyn. To miasto różnych barw, w którym jedni ludzie chodzą w krótkich spodenkach, inni w zimowych kurtkach, a trzeci jeżdżą na wózkach inwalidzkich. Te ostatnie nie dziwią z kolei prawie nikogo. Zabawna sytuacja spotkała mnie na Moście Milenijnym, dedykowanym prze Królową Elżbietę. Kiedy ustawialiśmy się do zdjęcia, nieco blokując przy tym przejście, brytyjskie maluchy, które chciały przejść dalej po prostu przeskakiwały nad podnóżkiem mojego wózka, który nie był dla nich niczym dziwnym. Dosyć intensywne przemarsze i chłonięcie otaczającej nas, londyńskiej rzeczywistości sprzyjało integracji i czasowym wyręczaniu mojej siostry Magdy z popychania mojego czterokołowego sprzętu. Ta z kolei oddawał się swojej pasji – fotografowaniu. Tak też było w drodze do Tower of Londyn, legendarnej twierdzy w której trzymane są królewskie klejnoty. Kiedy Magda rozpoczęła sesję fotograficzną mostów i statków nad Tamizą, stery mojego wózka objął Konrad. Zbliżając się do mostu Tower Bridge wrodzony narcyzm nie pozwolił nie zrobić sobie pamiątkowej fotografii, do tego jednak niezbędna była moja siostra. Zdziwienie sięgnęło zenitu, kiedy spostrzegłem jej brak, a z brzęczących sms-ów wylewała się treść „halo, zgubiłam się”. Na szczęście kolejne teksty wysyłane przez telefon komórkowy nakierowały Magdę na właściwą drogę, a ze mnie zeszła presja wywołana powtarzaną przez mamą presją: „Tylko pilnuj siostry”. Ostatecznie zatem dotarliśmy do Tower of London by zobaczyć królewskie klejnoty. Miejsce, praktycznie poza murami, jest otwarte na zwiedzających w-skersów, a zatem i ja, poza brukową kostką, nie miałem większych problemów.
Uciekające pociągi
Pobyt w Londynie był tak zaplanowany, że każdy z uczestników miał też trochę wolnego na zakupy, tudzież odwiedzenie przyjaciół, którzy wyjechali do Zjednoczonego Królestwa. Szał odwiedzania sklepów omal nie zostawił po sobie pustki na koncie, o czym stanowił przywilej XXI wieku – płacenia plastikową kartą. Z kolei odwiedzenie przyjaciół, mieszkających ze swoją dwuletnią pociechą pod Londynem nauczyło siostrę i mnie w sposób bardzo dotkliwy korzystania z brytyjskiej kolei. Na początek w ramach gapiostwa przegapiliśmy informację kiedy nasza linia, z powodu złego stanu toru, została przeniesiona na inną stację. Po tym, kiedy i my tam trafiliśmy, kiedy przyjechał nasz upragniony transport nie mogliśmy do niego wsiąść. Informacje zgłosiliśmy wprawdzie panu zawiadującemu pociągiem przy pomocy latarki i gwizdka. Ten jednak po krótkim komunikacie, że mamy poczekać, udał się po platformę, a w tym czasie mimo naszych prób wsiadania, usłyszeliśmy w megafonach komunikat, że mamy się odsunąć od drzwi. Transport więc odjechał, a czekający z żoną i córką kumpel musiał ponownie uzbroić się z cierpliwość. Nasze pociągowe problemy dostrzegli także inni oczekujący pasażerowie, którzy także zaczęli wyjaśniać tę nieciekawą sytuację. Ostatecznie obsługa stacji przeprosiła nas za zaistniałą sytuację i po kolejnej godzinie znaleźliśmy się w pociągu, a po następnych 40 minutach na stacji docelowej u polskich przyjaciół. Jedno dziś wiem jeszcze bardziej, co i innym w-skersom odwiedzającym Londyn poczekam, na każdej stacji dobrze jest zgłosić swoją obecność i określić w biurze pociąg, którym zamierzamy podróżować.
Przedostatni dzień rozpoczął kolejną ciekawą debatę o nazewnictwie niepełnosprawności już na spotkaniu z królewską organizacją zajmującą się osobami w-skersami – RADAR. Wtedy właśnie zapytałem o to, jak nazywane są osoby z niepełnosprawnością. Tam otrzymaliśmy odpowiedź, że często też mówi się o konkretnych zdrowotnych problemach, niekoniecznie od razu mówiąc o osobach niepełnosprawnych. Ta dyskusja przeniosła się jeszcze do hotelowych pokoi, w trakcie ostatniej nocy. Temat bowiem z jednej interesujący i istotny, a głosów i opinii, choćby wśród nas dziennikarzy było przynajmniej kilka. Podobnie, jak i zdarzeń, które miały miejsce podczas londyńskiej wizyty i można by nimi obdzielić kolejne kolumny Integracji.
Jedno jest pewne, w takim towarzystwie i w Londynie, chciałoby się jeszcze bardziej poznawać i poglądy współtowarzyszy, i tajemnicy stolicy Zjednoczonego Królestwa.
Bartłomiej Skrzyński
fot. Magdalena "Mała" Skrzyńska